Listy do utraconej?, przyznajcie sami, przyciągają uwagę już samą okładką. Jest ona tak subtelna i delikatna, przez co w dużej mierze, na początku troszkę się bałam, jaka ta książka będzie, że będzie z gatunku tych ?poważniejszych?. Nie wiem, czy to ma sens, ale takie było moje odczucie. Opis mnie zaintrygował, więc naprawdę chciałam poznać tę historię. Ostatnio na rynku wydawniczym pojawia się coraz więcej książek dla młodzieży, w których pojawiają się różne motywy bólu, straty, cierpienia, lecz każda jedna (zazwyczaj) opowiada o czym innym, rzuca odmienny pogląd na życie. ?Listy do utraconej? to jedna z tych właśnie historii, opowiedziana z perspektywy dwojga nastolatków, w różny sposób pokrzywdzonych przez los. Juliett kilka miesięcy temu doznała wielkiej straty ? w wypadku ginie jej mama. Aby postarać się uporać z tą tragedią, zaczyna pisać do niej listy i zostawiać je na jej grobie. Wie, że nigdy nie otrzyma odpowiedzi, ale przynosi jej to ukojenie, namiastkę rozmowy z matką. Podczas zwyczajowej wizyty na cmentarzu ze zdumieniem odkrywa, że ktoś zostawił odpowiedział na jej ostatni list. Drugi z bohaterów ? Declan to typowy buntownik, stały bywalec gabinetu dyrektora. Każdy spodziewa się po nim najgorszego, ale nikt nie wykazuje chęci, aby go poznać, dowiedzieć się, dlaczego jest, jaki jest. Karą za jego ostatnie przewinienie są prace społeczne na cmentarzu. Nie przypuszczałby, że list znaleziony na jednym z grobów, na który postanowił odpowiedzieć, będzie początkiem zmian w jego życiu. List. Cmentarz. Słowa. Tak rozpoczyna się znajomość Declana i Juliett. Dziewczyna nie jest zachwycona tym, że ktoś czytał to, co napisała do matki i postanawia zostawić odpowiedź dla nieznajomego. Dwie poranione dusze, które znajdują zrozumienie w sobie nawzajem. Bo czasami łatwiej jest wygadać się komuś, kogo nie znamy, nie widzimy, a jak to się ma do rzeczywistości? Mogłoby się wydawać, że Declan i Juliett to kolejna stereotypowa para ? buntownik i szara myszka, którzy się w sobie zakochują. Nie zgadzam się. Sprzeciwianie się całemu światu przez Declana, to nie jego widzimisię, nie żaden kaprys. Tu chodzi o głębsze przesłanie, przeżycia z przeszłości, które go ukształtowały. Chłopak nie miał łatwego dzieciństwa, miał je wręcz cholernie trudne. Nie zdradzę co konkretnie, ale generalnie miał oboje rodziców, a w pewnym momencie było tak, jakby ich nie miał. Declan Murphy to złożona postać, której kreacja fenomenalnie autorce wyszła. Jestem pełna podziwu dla niego, że się nie poddał, nie załamał. Okay, miał zatargi prawem, ale po prostu próbował uporać się ze wszystkim na swój własny, popieprzony sposób. Każdy z nas potrzebuje miłości, zrozumienia. Jeśli chodzi o Juliett, to do niej nie zapałałam aż taką sympatią jak do Deca, jednak ona także zmaga się ze swoimi demonami. Matka to ktoś naprawdę ważny w życiu większości ludzi, ale co, jeśli ona żyje z dala od nich? Praca, czy nie, jest nieobecna. Świadomość, że odeszła na zawsze, jest druzgocąca. Niełatwo jest się pogodzić z taką stratą, dla Juliett ukojeniem są właśnie listy, które zostawia na grobie matki. Wkurzało mnie trochę podejście innych ludzi, to, że krzywo na nią patrzyli, kiedy po kilku miesiącach nadal codziennie odwiedzała cmentarz. No halo, ma przecież prawo do tego... Ciekawy wątek autorka wplotła z pasją dziewczyny do fotografowania, do tego, aby w końcu się przemóc i wrócić do tego. Ogólnie rzecz biorąc, jak teraz tak piszę ta recenzję, doszłam do wniosku, że tak naprawdę autorka większą wagę poświęciła do postaci Declana, jest ona bardziej rozbudowana, więcej się o nim dowiadujemy, niż o Juliett. Można by powiedzieć, że on przeżył gorsze rzeczy niż ona, ale to tez nie na tym polega, żeby to porównywać. W tej książce pojawia się coś, z czym (chyba) się jeszcze nie spotkałam. Bohaterowie poznają się na dwóch frontach. W życiu realnym i w korespondencji. Bardzo mi przypał ten pomysł do gustu, autorka ciekawie poprowadziła te dwie kwestie. My wiemy, że chłopak z którym Juliett rozmawia w szkole, to ten sam, z którym pisze. Oni tego nie wiedzą, a przynajmniej do czasu. Ciężko byłoby stwierdzić, że tak jest, udowadnia to więc, że ta dwójka na co dzień nosi maski, jak większość ludzi. Nie ujawniają prawdziwych siebie, ale ukrywają się pod postaciami buntownika i cichej myszki. ?Listy do utraconej? to przepiękna opowieść o miłości, o stracie, o tym, że nie wolno oceniać się po pozorach. Bo one lubią mylić. Aby móc coś o kimś powiedzieć, powinniśmy go najpierw poznać. Może to zabrzmi dziwnie, ale ta młodzieżówka skłania do pewnych refleksji. Nie jest to jedna z tych książek, które się przeczyta, odłoży i zapomni. Ona z całą pewnością zostaje w pamięci. Jest bardzo poruszająca i mądra, zawiera głębsze przesłanie. Zdecydowanie jedna z najlepszych młodzieżówek, jakie czytałam. zabookowanyswiatpauli.blogspot.com